Pan Kero, umówiony wczoraj przez Piotra czeka już na mnie przed hotelem. Za 400 k IDR będzie moim kierowcą i pilotem. Klimatyzowanym busem objeżdżamy okolicę wykonując "program obowiązkowy. Podczas przejazdów między świątyniami Kero opowiada mi o niedawnym trzęsieniu ziemi (2010), które uszkodziło wiele z nich, o błocie wulkanicznym które jak apokaliptyczna lawina spływało ze zboczy Merapi niszcząc i zabijając wszystko na swojej drodze. 25 osób zginęło, ewakuowano tysiące. Do wybuchu wulkanu dochodzi średnio co cztery lata. Świątynie bogato opisane są w internetowych i książkowych przewodnikach więc nie będę się o nich rozpisywał. Są rzeczywiście imponujące i wywołują szacunek - tak dla ich budowniczych jak i współczesnych Indonezyjczyków dbających o nie i starających się odbudować te, które ucierpiały podczas trzęsień ziemi. Każdy powinien je zobaczyć, dotknąć. Prambanan i Borobodur wybudowano ok. 850 r. ne. Nas wtedy stać było na drewniany Biskupin. Wielki Szacunek. Podjeżdżamy pod krater wulkanu tak wysoko jak można autem. Pył wulkaniczny jest wszędzie. Pokrywa ziemię, ocalałe budynki, auta. Unosi się w powietrzu przy każdym podmuchu wiatru, postawionym kroku. Kończymy wycieczkę po zmroku, na plaży ok. 30 km od miasta. Na targu rybnym wybieramy pokaźną sztukę, prosimy o usmażenie i po chwili zajadamy, bo przez cały dzień podjadaliśmy tylko owoce salak (ang.: snake fruit). Ryba dobra lecz podane do niej warzywa to dopiero rewelacja. Rodzaj szpinaku na ostro. Do tej pory jestem pod wrażenie tego smaku. Ryba z dodatkami kosztowała 80 k IDR. (ok, 25 zł) Dwa piwa do niej drugie tyle! ? Cóż, muzułmański kraj. Oczywiście muzułmanin Kero piwku nie daruje. W hotelu, przed zaśnięciem, testowanie samsunga - odbieranie i wysyłanie poczty, rozmowa przez skypa - trochę po grudzie, ale jakoś idzie. Spokojny o rzeczywistość po drugiej stronie globu zasypiam.