Ramayana - spektakl był pełen ekspresji, interesujący jak wszystko co egzotyczne i starannie przygotowany. Każdy z widzów dostał więc rozpiskę, takie libretto bo jak w przypadku każdego baletu czy opery, żeby zrozumieć o co chodzi trzeba najpierw... wiedzieć o co w nim chodzi. Polecam, było ciekawie, szczególnie fajnie grały dzieciaki w rolach różnych straszydeł. Dobrze, że zrezygnowałem z płatnego, napuszonego lunchu dla wyelegantowanych turystów, który proponował mi Kero w komplecie z biletem wstępu.
Po drodze do hotelu kupuje kartę do telefonu w polecanej na forach sieci Simpati - mam dzięki niej mieć szybki internet w telefonie przez cały miesiąc. Płacę 60 k rupi choć na opakowaniu podana jest cena 50 k rupii. Dlaczego? Niestety sprzedawca "ani bee ani mee" po angielsku.
Ryż z warzywami (daleko im do tych z wczoraj na plaży) zdezynfekowany rudą wódka na myszach, sprawdzenie poczty i lulu.
Jeszcze taka myśl mi przyszła: od samego początku, od pierwszych dni z wielką przyjemnością znajduję Indonezyjczyków. Zawsze uśmiech, pozdrowienia "hallo Mister", zapraszanie do wspólnych fotografii. Bardzo to miłe i jakże wielki kontrast w stosunku zachowań ludzi - nie tylko u nas. W Afryce też czasem nie było mi zbyt przyjemnie jako muzungu. Tu do każdego można podejść - zapytać, jeśli tylko potrafi - pomoże. Nikt nie warknie "money", nikt nie wyciąga ręki po pieniądze, nie żebrze. Nie słyszałem tu jeszcze żadnej kłótni, podniesionego tonu głosu.