Zgodnie z zapowiedzią budzą nas w środku nocy i pakują do małych jeep'ków :)) (marki wszechpanującej tutaj, TOYOTA)
Jedziemy do Pananjakan by o brzasku "zażyć" widoku Góry Bromo - wygasłego wulkanu . Im bliżej celu tym więcej aut i z zaduma stwierdzam, że całkiem fajnie jest wjechać zamiast leźć tu piechotą po nocy. Kijki niech dalej siedzą w plecaku - może będzie lepsza okazja by się nimi posłużyć.
Na punkcie widokowym Pananjakan jest już niezły tłumek lecz wcale mi to nie przeszkadza, przeciwnie, sprawia przyjemność wspólne oglądanie misterium. To tak jak w filharmonii - inne emocje są na sali koncertowej, a inne kiedy słuchasz muzyki sam, w domu, tylko dla siebie.
Błyska światło, pojawiają się kształty. Cuda na ziemi - kratery jak na księżycu. I choć człowiek był na to przygotowany, bo widział na zdjęciach, przeżywa jakby dopiero się narodził.
Po wschodzie słońca zjeżdżamy stromą dróżką z Pananjakan do kaldery wulkanu Bromo. Szary piasek pod stopami, wokół korona wulkanu. Na małych, zgrabnych konikach podjeżdżają tutejsi proponując podwiezienie z powrotem na tę koronę za ci im uprzejmie dziękuję. Wielu turystów, brnąc po kostki w wulkanicznym piasku, włazi na górę - ja zostaję. Jest tu hinduistyczna świątynia - pooglądam.Obchodzę wokoło - to nie muzeum, to działa! Wewnątrz jest kilka osób. Modlą się, składają ofiary. Boskie miejsce na modlitwę.
Jeszcze w domu, planując tę wyprawę, dałbym wszystkie pieniądze by znaleźć się w tym miejscu. Teraz, będąc tu, odczuwam głęboki spokój. I potęgę przyrody. Zadowolenie? Spełnienie? coś więcej.
Około 10.00 z powrotem do jeep'ków, do hoteliku, przesiadka do busa i kierunek Ijen Crater. Jedziemy wąską, dawno nie remontowaną drogą. Na długich odcinkach z asfaltu pozostało jedynie wspomnienie, lecz spotykamy kilka ekip budujących tę drogę w zasadzie od nowa. Teren górzysty, rolniczy, czasem lasem. Już wieczorem docieramy do Sempol, małej wsi będącej bazą do wypadów na Ijen Crater otoczonej plantacjami kawy. W świetle latarek oglądamy bijące na obrzeżach źródełko. Śpimy w Catimor home stay. Przyzwoite miejsce, ładny, kolonialny kompleks - duży stary dom, pokoje dla gości otaczają dziedziniec zastawiony stołami. Niezła kolacja, piwko i spacer do centrum wsi, do sklepiku po wodę, papierosy, inne drobiazgi.