Rano, śniadanie około 7. i poszukiwania motobike'a, który zawiezie mnie w okolice Munduk. Chcę zrobić tam mały trekking, zwiedzić okolice jezior Tamblingan, Bayuan i Beratan.
Po wieczorze w Lovina wiem już z całą pewnością, że wcześniejsze plany by unikać kurortów były słuszne. Z transportem nie ma problemu - chociaż ceny w agencjach przy pobliskiej uliczce zaczynają się od 150 K IDR - znajduję chętnego z mocnym skuterem i za 100 K IDR śmigamy w kierunku centrum Boskiej Wyspy. Wąska i kręta droga ostro pnie się pod górę, równie stromo opada ukazując piękne okolice, zadbane wsie, pola ryżowe. Co raz wjeżdżamy w strefę pięknego zapachu - to przydrożne suszarnie goździków. Wzdłuż jezdni rozsypane na matach dziesiątki kilogramów tej przyprawy. O wiele przyjemniejszy aromat niż ten znany z torebki z tą przyprawą. Odprawiam kierowcę w Munduk, zapinam plecak i idę ostro pod górę pomimo upału. po jakimś czasie znajduję drogowskaz - waterfall i temple. Plecak zostawiam w sklepiku pod opieką sympatycznego staruszka i wspinam się ścieżką wzdłuż plantacji kakao. Po kilkunastu minutach znajduję drogowskaz: w lewo wodospad, dalej pod górkę - świątynia. Wybieram wariant drugi i kierując się strzałkami na kamieniach dochodzę do zagrody składającej się z kilku domków, kawiarenki-recepcji i budyneczków gospodarczych. Na oko siedmioletni chłopiec wychodzi z jednego z nich i prowadzi do świątyni, która okazuję się być... świętym wodospadem. Jest wysoki na około 20 metrów, huczy i bryzga chłodnymi strugami wody. Rozbieram się błyskawicznie i rozkoszuję tym wspaniałym zimnym tuszem. Jest cudnie. Pobyt w tym świętym miejscu kończę na tarasie kawiarenki szklanką świeżo palonej kawy z tutejsze plantacji. Mogłem kupić również kopi luwak - trzymają tam w klatkach luwaki i karmią je kawą.
Schodzę po plecak i dalej w drogę, Niestety ciągle pod górę, a upał coraz dotkliwszy. W końcu ktoś proponuje powózkę skuterem i po kwadransie jestem na skrzyżowaniu skąd odchodzi wąska asfaltowa droga do wsi nad jeziorem. Na szczęście prowadzi w dół. :)
Idę w pełnym oporządzeniu, z kijkami, popijam wodę, podziwiam okolicę i przystrojone z racji świąt ołtarzyki w przydomowych kapliczkach. Mijani tubylcy, zwłaszcza dzieci pozdrawiają mnie uśmiechnięte, a ja odwzajemniam się im najserdeczniej jak potrafię. Na końcu wsi, przed bramą do parku jest kantorek strażników-przewodników i, jeśli chcę iść dalej trzeba jednego z nich wynająć. Cena niestety zaporowa. Taka sama dla pojedynczego łazika jak 10 osobowej grupy. Rezygnuję. Obok jest niewielki warung - idę coś zjeść. W trakcie przygotowywania potrawy gawędzimy z gospodarzem o mojej podróży - skąd, na jak długo itp. Kiedy chcę zapłacić Suprami stwierdza, że jestem jego gościem, mało tego, zaprasza na nocleg, a wcześniej na przejażdżkę motorem i zwiedzanie położonych nad jeziorem świątyń. Jeździmy do wieczora, XXX jest świetnym rozmówcą i przemiłym człowiekiem. Opowiada o oglądanych świątyniach, wierzeniach hinduistów i buddystów - te religie dominują na Bali.