Noc mija szybko. Rano statek sie zapelnoa i o 7. ruszamy. Wzbudzam zainteresowani. Zagadują, pytają skąd jestem, cieszą się moją obecnością. To miłe, zobowiązujące i cholernie pozytywnie. Jakbym tu bywał od czasu do czasu.
Borneo, w którym jestem jest dalekie od moich wyobrażeń. Wzdłuż Makaham, od Samarindy aż po Melak i dalej, co chwilę spotyka się elewatory do załadunku węgla i barki nim załadowane lub puste płynąca po ładunek . To znak, że gdzieś w głębi lądu są kopalnie. Wiem, że odkrywkowe, dewastujące środowisko. To nie jest już Borneo Conrada. To wielki przemysł wydobywczy węgla, złota, ropy.
I wielkie wypalone powierzchnie w miejscach gdzie wszystko wycięto w pień. Natura w tych warunkach szybko się odradza i pogorzeliska szybko sie zazielenią. Ale w tych miejscach najczęściej posadzi się palmy olejowe. Cóż taka jest kolej rzeczy. Oby tylko pożytek z tego rozwoju miała lokalna ludność i Indonezja jako państwo, a nie chińskie, indyjskie i inne koncerny. Łódź będzie płynęła 3 doby, do Long Bagun. Nie mam aż tyle czasu, zastanawiam sie co robić. Jeden ze współpasażerów, inżynier leśnik, z którym fajnie gada sie po angielsku proponuje w imieniu inego towarzysza podróży(gorzej z językiem bym zatrzymał się w Datah Bilang w jego wsi. Rewelacja.